Kociokwik Krzysia Karzełka

Jak już na pewno wiecie, Krzyś Karzełek to mój serdeczny przyjaciel, który do pewnego czasu był w wojsku w czołgach a następnie został przeniesiony do łodzi podwodnych. Jego historię możecie znaleźć we wpisie o wizycie u rodziny Karzełków, więc nie będę się powtarzała. Kiedy rano oddawałam się degustacji nocnego destylatu ze śliwek, zadzwonił telefon. Dzwoniła mama Krzysia, informując mnie, że Krzyś został zwolniony z odbywania dalszej służby wojskowej i że za szkody jakie im ostatnio wyrządziłam, podczas mojej wizyty u nich, powinnam teraz zapłacić goszcząc Krzysia kilka dni, bo traumę ma taką, że do ziemianki wejść się boi. No i na końcu powiedziała, że Krzyś już do mnie jedzie pociągiem i jak zwykle w ramach oszczędności nie ma biletu. Trochę mnie to zmartwiło bo Ofelia 007 zgłoś się! dorabia na nocnych dyżurach jako SOKista, ale odgoniłam od siebie te myśli, zresztą z jej posturą to nawet Krzysia nie zauważy, bo pewnie skulił się biedak gdzieś pod fotelem lub przycupnął w jakiejś szafce, byle nie wysokiego napięcia jak kiedyś. To było kilka lat temu jak Krzyś dopiero afiliował się ze społeczeństwem, jechał pociągiem elektrycznym Kolbuszowa – Łomianki i przysnął w szafce wysokiego napięcia. Oczywiście bez biletu. Po drodze zepsuł się transformator, a w tej szafce co spał Krzyś był zapasowy, więc jak włączyli to go popaliło i osmoliło biedaka. Dobrze ze to tylko 220 V było poza tym Krzyś był znieczulony. Jak go wyciągnęli to przez to osmolenie pomyśleli że to biedne Murzyniątko podróżuje po świecie w poszukiwaniu chleba i nawet go wtedy podkarmili a jedna pani z ruchu zielonych zgłosiła się jako chętna do adopcji. Na szczęście Krzyś zwiał i ocalał dla ludzkości, chłe chłe.

No wiec poszłam na dworzec kolejowy i Krzyś przyjechał po kilku minutach, ale wysiadł słaniając się z nóg. Okazało się, że całą drogę spał w szafce pod zlewozmywakiem w WC i podróż była całkiem przyjemna bo nawet wysprzątali i tylko trochę śmierdziało, do czasu kiedy z toalety nie postanowiła skorzystać jakaś przysadzista baba w mundurze SOK. Kataklizm, czyli erupcja z trzęsieniem ziemi pomijając że pociągiem i tak trzęsło całą drogę. Ledwo wytrzymał w dodatku ona się tak na kibelku rozsiadła że drzwi w szafce wgniotła i żebra dwa Krzysiowi lekko naruszyła. Jednocześnie jak wgniatała te drzwi to Krzysia trzonowe wbiły się w drzwiczki i trudno mu było się uwolnić. Więc musiał wdychać otwartą buzią te smrody. Na początku śmierdziało kotami, później wiadomo chłe chłe. Od razu pomyślałam o Ofelii 007 zgłoś się! ale to byłby jakiś wyjątkowy zbieg okoliczności. W każdym razie w ramach oszczędności i dotlenienia poszliśmy na pieszo, to znaczy ja szłam a Krzyś jechał bo wzięłam taki wózek na dwóch kółkach do wożenia zakupów, żeby od razu zahaczyć o pobliski spożywczak i nabyć cukier i świeże drożdże, co też uczyniliśmy.

Po powrocie do domu Krzyś ciągle jakiś niepewny był, łapał powietrze jak mój tegoroczny wielkanocny karp w wannie na krótko przed akcją młotek chłe chłe i nawet chwilami szarzał. To było dziwne że nie siniał tylko szarzał. I wyjęłam z lodówki ten nowy bimberek myśląc, że postawi go na nogi. Z tym bimberkiem to ciekawa historia była bo kupiłam 25 kg worek karmy dla kotów na przecenie, i wtedy jak my z Frankiem okopywali się w piwnicy i pękła rura z wodą, to ta karma się zalała i po prostu zapomniałam o niej. I weszłam tam niedawno a tu jaki miły zapach, chłe chłe. Sama zaczęła fermentować to ja cap cały worek, dodałam cukier i drożdże i mam:). Pyszny bimberek chłe chłe. I Krzyś przechylił i pewnie jakaś interakcja z tym kocim, albo innym, smrodem Ofelii 007 zgłoś się! nastąpił bo Krzyś dostał delirki i zaczął zachowywać się jak kot. Szarość skóry pogłębiła się, gdzieniegdzie, na przykład na czole pojawiły się białe łaty, Krzyś miauczał i chodził na czworaka. Musiałam mu pampersa założyć bo mój kotek Feluś zaczął kompletnie na tle Krzysia świrować. To była nawet zabawna delirka, jadł z puszki, uwielbiał te antykłaczkowe żarcie, do kuwety robił wzorowo nawet pazurkami drapał, no ale problem pozostał – jak go z tej delirki wyciągnąć bo po dwóch dniach zaniepokojona mama dzwoni i chce z nim rozmawiać, a on akurat w kuwecie. Powiedziałam że poszedł do piaskownicy chłe chłe.

I wzięłam go na smycz i poszłam do Franka mojego zaprzyjaźnionego rodzinnego weterynarza – lekarza który ma gabinet w piwnicy w klatce obok. Franek się bardzo zdziwił tą transformacją Krzysia i zaproponował że najlepsze będą elektrowstrząsy. No to wzięli my akumulator od Tira, dwa zestawy samochodowe pierwszej pomocy w postaci czterech tak zwanych klem , Franek znieczulił Krzysia szybkimi ciosami w głowę gumowym młotkiem i położył na stole operacyjnym. Dwie klemy na ręce, dwie na nogi i dawaj! Trzaski zwarcia błyski i jest – udało się. Krzyś stanął na dwóch nogach i przemówił ludzkim głosem. Jakie szczęście – już chciałam się rzucić Frankowi w ramiona, a tu nic. Franek zniknął. Zobaczyłam tylko jak na czterech znika w drzwiach gabinetu w pogoni za myszą…. No trudno zawsze był konowałem, więc należało mu się. Jak będzie się dobrze sprawował podrzucę mu co jakiś czas zdechłą myszkę lub suchej karmy do gabinetu chłe chłe.

A morał z tej historii jest następujący: jazda w WC bez ważnego biletu PKP, po kielichu bimberku, potrafi wyzwalać moce o których wam się nawet nie śniło. Czego Wam wszystkim życzę, oczywiście wyzwalania i kielicha, nie jazdy chłe chłe.