Cała prawda o pustaku

Wiele w sieci już czyniłam

Haftowałam i pieliłam

Gotowałam i śpiewałam

Nawet wiersz recytowałam

Wazeliny toczę walec

I Staszkowi trzymam palec

Mimo że wycmokam zady

Prawda smutna – nie dam rady

Mogę giąć się i wyginać

Nic nie umiem – moja wina

Bo gdy inni nieśli teczki

Ja targałam gdzieś woreczki

A w woreczkach żer dla kota

Kasza smalec i prostota

Jak wam tiramisu podam

To wam patrzeć będzie szkoda

Serwnę wam kołduny z sokiem

To wam wszystko wyjdzie bokiem

Okruchy podam z podłogi

Już padać mi tu pod nogi!

A jeśli ktoś nie docenia

Tego mojego pichcenia

Na pieszo marsz do Lichenia!

I błagać o cud przebaczenia

Jak koło gospodyń wiejskich

Co pierze i sprząta gotuje

Obciąga (guziki) haftuje

I obrus udraperowuje

A prawda o życiu jest taka

Że nic nie zastąpi pustaka

Bo pustak jest niepowtarzalny

Nijaki i mdły – niejadalny

I choćby nadymał się wielce

Wciąż dno widzi

Denko

W butelce…

Poważna bajka o dusznej kuchni Joanny szaleciarki i opętaniu

Joanna szaleciarka zanim zaczęła na dobre w szalecie pracować była i żyła, miała swoją kuchnię w której gotowała jakieś potrawy maści wszelakiej. I czasem w tej kuchni wywieszała a to plakat z kwiatkami, a to na ścianie jakiś rysuneczek i tak sobie była i żyła.

I chyba za dobrze jej było bo wpadła na pomysł żeby zacząć wywoływać duchy. Duchy nic do szaleciarki nie miały i z początku długo ignorowały wywoływania głupiej kobiety. Bo musicie wiedzieć, że z duchami żartów nie ma i prawdziwy duch może spowodować poważne popuszczenie w reformy tudzież nerwicę lub oba efekty synchronicznie i z przydatkami, chłe chłe. Ale szaleciarka jako ćwok bez wyobraźni, i pijąca dodatkowoż, zwłaszcza po pijaku dalej wywoływała te duchy i wywoływała. A dodać należy, że duchy dodatkowoż są jak znaczki w klaserze, małe duże z Chadu i Peru, tudzież trafi się jakiś kancer, tu znowu jaki z minionej epoki. Ale najwartościowsze są te znaczki najbardziej unikatowe. Bo one poza swoją wartością wizualną często mają wartości dodatkowe, bardzo głęboko ukryte, przez co nieznane światu. I takie właśnie najpotężniejsze duchy szaleciarka wywoływała, nie zdając sobie sprawy z jakimi zadziera siłami, bo jej umysł jest zbyt prymitywny.

W końcu po zwyczajnych wywoływaniach w kuchni zaczęła robić to coraz bardziej chamsko, prowokowała duchy i wyzywała, bo dodatkowo należy nadmienić, że to zwykły ćwok jest i prościocha.

I w końcu duchy przyszły. Szaleciarka od razu na łeb mocno dostała bowiem nie zdawała sobie sprawy jakie siły przywołała. Kiedy zobaczyła ducha od razu zaczęła popuszczać. Duch przychodził z początku nieregularnie, ale pokręcony umysł szaleciarki doradzał jej coraz to nowsze prowokacje. Była jak ćma – mimo że opaliła skrzydła dalej leciała w płomień. Jej chora psychika pchała ją dalej i dalej.

Ale jednocześnie na tyle zaburzona była, że zaczęła biegać po osiedlu i żalić się jak to duchy ją prześladują i niszczą. I napotkała jednego równie ubogiego intelektem co ona i on zlitował się i naparu cebulowego i czosnkowego jej przyrządził, co duchy miał niby odgonić. I chodził z nią do tej kuchni i wyganiał te duchy i inne napary robił a ona za to usługi różne mu świadczyła bo on żonaty dodatkowoż był. Zapanowała tutaj stara zasada Rzymian: jak się nie ma złota ani miedzi, to się płaci tym na czym się siedzi, znaczy taborety kuchenne mu dawała chłe chłe.

Jednak jego starania nic nie dały bowiem to cieńki leszcz był, i to tylko nasiliło obłęd szaleciarki. Nękała po nocach coraz więcej ludzi których tylko denerwowała próbując wzbudzać litość. Znali ja bowiem w okolicy z chamstwa i braku ogłady wszelakiej i wiedzieli że sama sobie te duchy przywołała więc sama sobie winna.

W końcu jeden młody chłopak, co to akuratnio do matury się przygotowywał, nie mogąc już wytrzymać zagłuszania ciszy szałami szaleciarki, oraz smrodliwymi popustami w reformy, podminował zadusznioną duchami kuchnię i w powietrze wysadził.

Na tym zakończyły się zabawy szaleciarki z duchami, a sama ona błąka się po osiedlu popuszczając tu i tam i znacząc swoją obecność coraz większym obłędem i coraz bardziej odrażającym fetorem.

A morał z tej historii jest następujący: Nie zadzierajcie z siłami które przerastają Waszą wyobraźnię bo mogą wam zdewastować kuchnię, czego Wam nie życzę chłe chłe.

Jelitowe serenady dla Joanny szaleciarki

Ja na mój opiniotwórczy blog zwany portalem, chłe chłe wiele maili dostaję maści wszelakiej. Piszą do mnie w sprawach różnych żeby nie powiedzieć nawet różniastych od porad odnośnie hodowli trzody chlewnej począwszy a na sprawach porad sercowych skończywszy.

O gotowaniu to ja już nawet nie wspomnę, no może tylko tak nieskromnie pochwalę się, że moja ostatnia zupa którą przygotowałam z resztek maści wszelakiej została nominowana (ale nie przez nomina z wisi chłe chłe) przez PTHiM czyli Polskie Towarzystwo Hipnotyzerów i Magików do nagrody. Otóż PTHiM raz w roku przyznaje specjalną nagrodę za cudowne hipnotyzowanie masowe. Są to odlane z tombaku rękawice zwane złotymi rękawicami hipnotyzera, w postaci breloczka samochodowego. Nagroda przyznawana jest w kategorii wyjątkowych zdolności hipnotyzujących. I w tym roku kapituła tej nagrody uznała że moja zupa jest na tyle hipnotyzująca że nagroda właśnie mnie się należy chłe chłe.

Przeprowadzona przez PTHiM ankieta na dwudziestu wygłodniałych bezdomnych desperatach jednoznacznie wskazała w dziewiętnastu przypadkach pojawienie się odruchu wymiotnego już po spojrzeniu na zdjęcie owej zupki mniam mniam. A nie jest sztuką człowieka który od wielu dni nic nie jadł do takiego stanu doprowadzić. W jednym przypadku pojawiła się biegunka ale nożna uznać to za anomalię, choć owych właściwości hipnotycznych nie podważającą. Ale ja nie o tym. Ja o listach z problemami miłosnymi. Dostałam taki ostatnio od pani która podpisuje się Joanna szaleciarka. Pozwolę sobie przytoczyć go w całości (nic nie zmieniałam) bowiem jest w nim zawarte całe sedno problemu z którym owa biedna osoba zwraca się do mnie o radę.

„Droga Amelio Pustak, nasz pustaczku kochany,

Jestem Joasia szaleciarka i pracuję w szalecie i to nie jest żart. Zawsze uważałam że należy pracować dla ludzkości i pracę swoją wybrałam z czystego serca. Mam tutaj w takim szajerku w średniej wielkości miasteczku szalet w którym jest wejście jedno a później w środku korytarzyk rozchodzi się na lewy szalet męski i prawy damski. A ja pomiędzy tym rozwidleniem mam takie okienko w pakamerze przez które patrzę i kasuję za wejście po 1 lub 2 PLN w zależności od potrzeby i to nie mojej akuratnio, tylko klienta. Jak potrzeba mała to 1 PLN jak duża 2 PLN. Dodatkowe opłaty pobieram za komforty maści wszelakiej jak papier czy mydełko, ale to już regulowane jest indywidualnie.

A teraz do swojego problemu przechodzę. Otóż ja urody jakiejś wyzywającej nie jestem, ma się te kilogramy chłe chłe w końcu siedząca praca. Czasem wstać trzeba jak klient ostro przygazuje żeby przewietrzyć co zresztą wiąże się z problemem przeciągów i stąd występujących u mnie reumatyzmów i zapaleń korzonków, tudzież łamań w kościach. Mam tutaj w pakamerze co prawda mały kaloryferek, radio i nawet ostatnio podłączyli mi wąskopasmowy internet, cokolwiek to oznacza, ale i tak warunki nie za komfortowe mam. Ale już o moim problemie piszę bowiem o radę chciałam cię poprosić.

Przychodzi do mnie do szaletu wielu mężczyzn i kobiet. I już kilkakrotnie propozycje różne miałam od płci obojga, ale zwykle odrzucałam. Do czasu jak do szaletu nie zaczął przychodzić pan Stasiu. Całe moje nieszczęście polega na tym, że ja w tym moim szajerku nie mam szyb dźwiękoszczelnych a wręcz przeciwnie, rezonują przy odgłosach wszelakich dochodzących z części szaletowej. Ja wiele się już nasłuchałam, i do chorób o których powyżej pisałam dojść jeszcze powinno toksyczne zapalenie uszu i lekkie upośledzenie słuchu na tym polu. Pan Stasio opacznie odczytał moją pochwalę i od tego wszystko się zaczęło.

Otóż pewnego pięknego dnia Stasiu w humorze był bardzo dobrym kiedy szalet nawiedził. I jak przyszedł to gwizdał. I ja powiedziałam że bardzo ładnie gwiżdże i zaczęło się. Stasiu, jako że lekko zaburzony jest, postanowił mi zaimponować i poszedł dalej w doskonaleniu, i co gorsza obnażaniu swoich muzycznych talentów wszelakich. I tutaj droga Amelio Pustak najbardziej wstydliwa cześć mojej opowieści. Nie uwierzysz, ale Stasiu za pomocą kulinarnych ekwilibrystyk różnorakich zaczął komponować. Komponował on bowiem po dwakroć to znaczy była to kompozycja można tak to nazwać paralelna. Stasio bowiem tak dobierał skład jedzenia aby później zarówno długo jak i odpowiednio efektownie wygrywać u mnie w szalecie kompozycje za pomocą że tak to nazwę swoich jelit, aczkolwiek nie tylko. Jak powiedziałam ja te rezonujące szyby mam i Stasio bardzo szybko odkrył, że odpowiednie regulowania natężeniem jak i tonacją dźwięku powoduje, że szyby te służą mu za perkusję czyli jednakowoż małe szybki co mam je na lufcikach robią za trójkąty, a te większe co dają mi widok do części szaletowej za talerze perkusyjne, czasem brejkami zwane przez ekspertów.

Repertuar Stasia jest ogólnie mało skomplikowany zwykle są to serenady, ale ostatnio w miarę upływu czasu jego kiszkowy talent muzyczny ulega modyfikacji, żeby nie powiedzieć rozwojowi. Pojawiły się elegie, i zwarte formy skoczne jak krótkie marsze wojskowe, a nawet coś co może przypominać koncerty organowe. I to wszystko dzieje się u mnie w szalecie.

Próbowałem ze Stasiem na ten temat rozmawiać zwłaszcza ze ostatnio zaczął partie wokalne dodawać, co mi nie odpowiada bo nieco burzy jego obraz artysty w moich oczach. Stasio śpiewa o panach znaczy się całe kompozycje na temat panów imion, co jednoznacznie wskazywać może o jego nietypowych potrzebach.

Próbowałam z nim rozmawiać i on tylko powiedział mi że tak go pobudziłam muzycznie że on sobie nie wyobraża jak bez szaletowej twórczości dałby radę żyć. Jak sobie z tym problemem poradzić, jak go zniechęcić? – pomóż mi Amelio Pustaku. Nie daję już rady, przez to jego granie coraz więcej i więcej piję bo nie do zniesienia już są te koncerty. Twoja Joasia szaleciarka.”

Droga Joanno szaleciarko,

Sprawa nie jest prosta bowiem natręt stanowi problem ale nie aż tak ogromny. Moje liczne życiowe doświadczenia wskazują że możesz iść w kierunkach wielu i skoro o radę prosisz ja tobie dam, ba nawet kilka bo od tego jest opiniotwórcza funkcja mojego bloga zwanego już nawet nieraz portalem, ale tylko przeze mnie chłe chłe. Musisz się zastanowić w jaki sposób instrumentarium Stasia zniszczyć. Tutaj proponuję metodę następującą. Musisz w magazynku w zapasie mieć kilka główek cebuli, tylko uważaj żeby nie porosła. I cukier, a tego w słoiku najlepiej trzymaj żeby nie zaśmierdł się chociaż w tej sytuacji znaczenia ma to niewielkie, chyba że słodzisz. Do tego dodatkowo warto żebyś miała listki bobkowe niewielkie ze cztery.

Jak Stasio zachrypnięty czy zaziębiony będzie zaproponuj następujące postępowanie. Utrzyj szybko te cebulę z cukrem w jakimś kubeczku a i kawałków liści bobkowych dodać nie zapomnij. Powiedz mu że to w trosce o jego gardło taką miksturę przygotowałaś i że po niej on natychmiast zdrowy będzie i głos mu wróci. Możesz go podkręcić że ty uwielbiasz słuchać tego jego koncertowania, ale z zachrypniętym głosem solisty to już nie jest to. I jak on zje czekaj spokojnie na jego ostatni koncert chłe chłe. Bowiem nie od dzisiaj wiadomo, że cebula pobudzająco głownie na jelito cienkie działa przez co generowanie wiatrów w tonie wysokim pobudza, coś jak w orkiestrze skrzypce, a z kolei listek bobkowy bardziej gazami w jelicie grubym operuje, przez co niskie dźwięki jak dajmy na to kontrabas czy nawet gitara basowa są generowane w przypadku tym. Ponieważ on zje mieszankę liczę że jego organizm nie nadąży za zmianami tonacji. Czyli krótko mówiąc stawiam ja na roztrojenie instrumentu chłe chłe. A coby na pewno do tego doprowadzić daj mu żeby porządnie się nażarł tak z pół garnuszka. A i o popitce nie zapomnij, najlepsza w przypadkach takich jest maślanka lub mleko może być zsiadłe. W mieszance ze wspomnianą cebulą, cukrem tudzież listkami bobkowymi zwiększa szybkość poszczególnych tonacji przez co nienadążanie Stasia będzie większe.

Oczywiście nie zapomnij że przepis mój stosujesz na odpowiedzialność własną jako ze spożywanie tej mieszanki może prowadzić do wielu niebezpiecznych skutków z wywaleniem jelit na zewnątrz włącznie, czy silnym roztrojeniem odbytnicy tudzież wytrzeszczem oczu permanentnym, ale bądź myśli dobrej. Na wszelki wypadek jednakowoż miej w pogotowiu jakąś maskę tudzież pelerynkę żeby bezpiecznie z miejsca się oddalić przed przyjazdem policji chłe chłe.

I wysłałam jej te dobre rady mailem. I jakże zdziwiłam się kiedy po kilku miesiącach zaproszenie na ślub dostałam od Joasi Szaleciarki i od Stasia jelitowego muzykanta. Okazało się, że Joasia nie poszła za moją radą i trzymała cukier w otwartej paczce. I zaszedł on wyziewami wszelakimi. A że jednakowoż głównym gościem szaletu zauroczony Stasio był po kolejnych słodzeniach herbatek maści wszelakiej zapijanych bimberkiem Joasia zauroczenia Stasiem dostała i postanowiła związać się z nim na stałe. Owe główki cebuli i listki bobkowe trzymają jak relikwię swojej szczęśliwej miłości. Szalet teraz razem obsługują ona część męską a on damską. Stasio nadal serenady wygrywa, tym razem okraszone pięknym jelitowym sopranem Joasi, a ona docenia jego zainteresowanie panami, wszak w epoce gender to nic dziwnego. Ja jenakowoż wysłałam im w prezencie bimberek z cebuli z listkami bobkowymi – coby ich koncerty bardziej dźwięczne były, wszak grają je teraz na moją cześć, chłe chłe.

I tak oto mój opiniotwórczy blog zwany portalem przyczynił się do połączenia dwóch podobnych sobie osób podnosząc poziom nie tylko usług szaleciarskich ale i zwiększając poziom muzycznych inicjatyw oddolnych.

A tutaj zdjęcie toalety jak kiedyś Stasiu opił się maślanki którą zagryzał wiśniami i koncert mu nie poszedł:

A morał z tej historii jest następujący: Moje dobre rady prowadzą do potwierdzenia starego przysłowia, że oto bowiem w przyrodzie nieszczęścia chodzą parami, czego wam drodzy czytelnicy nie życzę chłe chłe.

Zgodne i niezgodne pomieszanie zmysłów

Ja to zawsze lubowałam się w małej gastronomii, nawet niedawno poznałam takiego jednego nadzwyczaj interesującego pana pałającego się tym typem działalności. On jest bardzo sexi chłe chłe, choć włos już nie pierwszej urody i zazwyczaj nie pierwszej świeżości jednakowoż. Ale i ja sama lata swojej domniemanej świetności dawno mam za sobą więc nie przejmuję się za zbytnio. Ba nawet się cieszę bo on lubi rude, szczerbate i przy kości to w sam raz pasi chłe chłe.

Stasiu, bo tak mój wybranek serca ma na imię, jest też ekspertem kiperem od potraw. Wkłada zwykle wskazujący palec w potrawę i wystawia przed siebie i czeka czy jakaś mucha usiądzie czy nie – w ten sposób sprawdza stan potrawy. Przelicza następnie liczbę siadów na masę pobranej potrawy i już wie. Oczywiście codziennie rano swoją paluszkową metodę kiperską kalibruje w toalecie, coby wzorzec najgorszej potrawy mieć czyli takiej co to muchy lgną całą zgrają do niej. Następnie z tego palca zlizuje, potrawy oczywiście chłe chłe, albo nieraz komuś daje, i po całościowym oglądzie jest w stanie powiedzieć o jakości potrawy wszystko.

I ponieważ ja gotowanie zawsze uwielbiałam i uwielbiam, można powiedzieć że to całe moje życie choć powiem szczerze że ja licho dość żyję bo na garnuszku państwa czyli was chłe chłe, to Staszek i jego przepisy kulinarne stały się ostatnio moją pasją. Czyli i Staszka i jego pasję ja mogę pasjami wręcz. A że w piwnicy miałam taki stary zestaw z WARSU po mojej cioci co latami tam pracowała, i dostała go jak szła na emeryturę, to postanowiłam wykorzystać. Serwetki mam udraperowane jak przysłowiowemu psu z gardła, ale niech wszyscy wiedzą że ja ekologiczna jestem i pieski lubię maści wszelakiej. Szczerze akuratnio do udraperowania nie miałam psa, tylko moje kotki Felka i Trelka, ale zawsze. I draperowały symulatnicznie lub jak kto woli synchroniczne. Wepchnęłam Felkowi jedną serwetkę do pyszczka, Trelkowi drugą szybko za pomocą sznurka obwiązałam ryjki, a jak wydaliły to udraperowanie było pierwsza klasa, ze skrętem i krochmalem dodatkowo.

Mam też kielichy wczesny Gierek – porcelana rodowa z Charkowa do tego komplet łyżeczek, bo koło mnie kiedyś GS-y były, to nabyłam na atrakcyjnej wyprzedaży. Tak więc mówiąc krótko – postanowiłam bar szybkiej obsługi ze Staszkiem otworzyć. Staszek będzie zajmował się zaopatrzeniem a ja oczywiście gotowaniem. Postanowiliśmy, coby więcej zaoszczędzić na walkę o byt, którą od dłuższego czasu razem prowadzimy, na początek lokal otworzyć w piwnicy. Trzeba sprawdzić jak się rozkręci. Zaczną się kolejki i fama w miasto pójdzie że tu takie mniam mniam jedzonko serwujemy to się przeniesie, kto wie może kiedyś nawet do najlepszych hoteli w Los Angeles czy Las Vegas, tam przecież też piwnice muszą być.

A wiec miałam już rodowe porcelany, łyżeczki i te sprawy. Gotować będę w domu, Staszek będzie też za bodygarda robił bo to bitny leszcz jest, zwłaszcza w pysk potrafi na odlew czyli, że z liścia jak kto będzie na naszą gastronomię kręcić nosem, a ja będę znosiła w kocherach moje jedzonko klientom.

W piwnicy postawiliśmy stolik, Stasiu zdobył takie dwa stylowe krzesełka które ktoś na śmiecie wywalił, całkiem ładne jeszcze plastiki z działki, mały stolik miałam taki kolejowy też po cioci. Zapaliliśmy piękne lampiony co je Stasiu zrobił ze zniczy bo akuratnio świeżo po Wszystkich Świętych wyprzedaż była w pobliskim sklepie, choinkę co ją na swoim opiniotwórczym blogu pokazywałam zniosłam i umieściłam obok i w pełnej gotowości podjęliśmy pierwszych gości. Nazwaliśmy naszą małą gastronomię „Pomieszanie Zmysłów” co jednakowoż miało oddawać smaki naszych potraw, bowiem nie wiem czy ja już wspominałam, ja podejście do kuchni i gotowania mam absolutnie unikatowe. „Pomieszanie Zmysłów” to taka nazwa klucz z mojej strony, choć układ liter klucza nie przypomina, bo miało też odzwierciedlać stan w jakim jestem kiedy gotuję według przepisu Staszka, chłe chłe. Zawsze czuję to mrowienie i wiem że za chwilę on swoim wskazującym paluszkiem dokona testu kipera, aż mnie ciarki przechodzą od stóp do głów, co przy moich gabarytach proste nie jest. Ach ten Staszek i jego kolorowe potrawy…

No dobra powiem wam prawdę. Tak serio to ja nic nie umiem, gotować też nie, ale lukam w wujaszka gugla i szukam różnych przepisów stąd moje potrawy wyglądają jak eksperymentalne przeszczepy. A tu wezmą chińczyka i stopę mu do ręki doszyją, a tu jakiemuś porządnemu obywatelowi serce mordercy wszczepią albo mózg, a to rękę kobiety doszyją jakiemuś mężczyźnie.

Czytałam kiedyś, że rosyjscy naukowcy podobno zrobili jednemu drwalowi na Syberii taki przeszczep. Jak włączył mianowicie piłę mechaniczną żeby ściąć mały las to ta piła tak mu zafurkotała że obie ręce mu ucięła. Niemożliwe? Możliwe, bowiem najnowsze badania radzieckich naukowców udowodniły, że aby zwiększyć wydajność pracy drwali należy im serwować posiłki regeneracyjne z cebuli. Ja zresztą na tym oparłam również swoją dietę o czym poniżej. No i okazuje się że jak cebuli się taki drwal na takim posiłku nażre to wszelkiej maści wzdęcia nim targają ale krótko. Wywali z siebie co trzeba chłe chłe szybko i później nie ma potrzeby podczas pracy. Zatem krótko mówiąc, nic nim nie zarzuca jak tnie bo piła ręczna wysokoobrotowa to nie jest zabawka kochani. Wystarczy lekkie pierdnięcie, o całej serii nie wspominam, aby pozbawić asystenta drwala głowy jak piłę zarzuci chłe chłe. Niestety ten Wowa od przeszczepu za bardzo wziął sobie do serca tę cebulową dietę regeneracyjną, nie był chyba czytaty bo w instrukcji pracy drwala pisało żeby posiłek cebulowy na dwie godziny przed pracą spożyć, wtedy gazy idą po około godzinie a później do wieczora spokój, a on nażarł się cebuli przed robotą. Ba nawet ponoć zakąszał jak ten lasek ścinał. No i stało się. Dobrze że jego pomocnik dał dyla zawczasu, odrzucony pierwszą falą jego wyziewów chłe chłe, to Wowa ręce sobie uciął a nie jemu głowę lub coś w tym stylu chłe chłe.

Ale miało być o przeszczepie. Otóż ręce Wowy mimo że do skrzynek od warzyw z lodem zapakowali nie nadawały się do doszycia. A akuratnio mieli jedne w zapasie od takiej Saszy co to w makulaturowni na gilotynie robiła. Tak się nawaliła że nawet nie czuła jak sobie ręce ucięła, a że biedulka pod gazem ostrym była zasnęła i już się nie obudziła. Bo piła z majstrem i on jej polał i zagrychę na talerz położył ale po drugiej stronie gilotyny. A ta już przysypiała a w ręce sznurek od gilotyny miała bo akuratnio dyktę na mniejsze kawałki cięła. Za wielka dykta źle się mieli i trzeba ją ścinać. I jak zobaczyła ten kieliszek i zakąskę to obiema rencami na raz sięgnęła bo aż się te rączki śmiały… Takie są skutki picia wódki w pracy. Ale ręce się nadały bo akuratnio na makulaturowni ogrzewanie nie działało to drwalowi Wowie przeszczepili. I jakie problemy później miał mówię wam! Komisyjnie mu orzeczenie wydali o niezdolności do pracy bo ręce cały czas uciekały i nie mógł nad nimi zapanować. A jak potrzebę miał fizjologiczną to nie szło się uwolnić… No coś jak moje potrawy jak spróbujecie już się nie uwolnicie chłe chłe, od załatwiania potrzeb rzecz jasna.

No i na inaugurację akuratnio stara Czesia, co to klatki schodowe w naszej spółdzielni sprząta się przypałętała na dół i zażyczyła sobie po sprzątaniu koktajl odżywczo-regeneracyjny. W karcie u nas była taka pozycja, wiec ja w te pędy, co przy mojej masie łatwe nie jest, poleciałam do domu i zaczęłam jej przygotowywać. Przepis był prosty – na wzór posiłku regeneracyjnego radzieckich drwali, bo bierze się trzy cebule obrane, miksuje z mlekiem i do tego szczypta goryczki do smaku i koniecznie pokruszone kostki lodu. W ogóle stwierdziliśmy ze Staszkiem że cebula i lód to będą główne składowe naszych potraw. Tak się fortunnie złożyło znalazłam ja ostatnio worek cebuli na pobliskim targu, co prawda lekko porosła już, jednakowoż ktoś zapomniał z roztargnienia zapewne, a lód to u mnie w lodówce zawsze jest, chłe chłe. Poza tym cebula jest zdrowa. Lód zresztą tez nikomu jeszcze nie zaszkodził. Szybko zmiksowałam i w kochery i do piwnicy. Stara Czesia pod światło znicza, znaczy się lampiona chłe chłe popatrzyła i tylko z podziwem pokiwała głową. Wypiła i nawet jej smakowało, choć stwierdziła że bezalkoholowe co dla niej rozczarowujące było. I wszystko szło dobrze jak długo nie przyszło do płacenia. Ja uważam że 50 PLN za taki regeneracyjno – odżywczy drink to nie jest dużo, w przeciwieństwie do Czesi. Czesia natomiast jakoś walorów cebuli z lodem nie dostrzegła, bo wpadła w szał. I zaczęła krzyczeć że to chyba jakaś cebula co cuda czyni być musiała. Mało tego powiedziała że nie zapłaci i przewróciła mój rodowy kielich oblewając resztą koktajlu moją wydraperowaną serwetkę.

I wtedy Stasio zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Tak jej na odlew w mordę strzelił że jej aż sztuczna szczeka wypadła. Ona tylko zakwiliła, poderwała się i uciekła. Taki dżentelmen i bodygard z mojego Stasia C. Otóż to.

A ja jej dane w Internecie opublikuję, niech nikt jej do swoich lokalów nie wpuszcza, a te szczękę na wystawię na sprzedaż w internecie i akuratnio za koktajl zwrot dostanę. Tylko czekam aż wywietrzeje bo jak na razie capi cebulą niemiłosiernie, chłe chłe.

A tutaj zdjęcie mojego cebulowego koktajlu rosyjskich drwali w rodowej porcelanie z Charkowa i kocher (na drugim planie).

A morał z tej historii jest następujący: Celem odniesienia sukcesu w małej gastronomii potrzebne są kostki lodu i worek porośniętej cebuli. No i oczywiście tester, kiper, pomocnik i body gard w jednej osobie jak Stasio, czego wam wszystkim życzę chłe chłe, śpiewając hymn radzieckich drwali, zaakceptowany przez rosyjską akademię nauk:

Kototermity

Zanim zacznę mój kolejny wpis na tym opiniotwórczym blogu chciałam odnieść się do przejawów uwielbienia jakie coraz częściej pojawiają się w internecie, a oczywiście przejawy te dotyczą nikogo innego jak mojej skromnej osoby chłe chłe. Otóż nie dawniej jak we wpisie: Popierogowana w ołowianej masce Tutenhamona (http://ameliapustak.salon24.pl/556046,popierogowana-w-olowianej-masce-tutenhamona) podałam przepis na pierogi z farszem z igliwia choinki. Nie dalej jak dziś rano otrzymałam na PW zdjęcie, od jednej z moich wiernych wielbicielek, która prosi o zachowanie anonimowości z powodów wielu. Podam główne dwa: otóż osoba ta jest tak popularna w sieci że ma już tej popularności dość, co za tym idzie jej inspirujące i pełne treści w tym ostatnio głównie żołądkowych chłe chłe wpisy, są dosłownie rozrywane na strzępy przez czytelników i osiągają zawrotne liczby autoodsłon. Zaszczytne pozycje na liście bimbrowników są dodatkowo tej popularności udokumentowaniem. Ponadto – liczby wpisywanych na jej blogu komentarzy są oszałamiające i autorka owa musiała już wielokrotnie zwracać (nie mówię o zwracaniu po wypróżniającym żarciu chłe chłe) do administracji o powiększanie liczby możliwych komentarzy bo te co są już się po prostu nie mieszczą. Żartowałam chłe chłe, ale z adminami coś jest na rzeczy bowiem ostatnio zastanawiali się czy w rzeczonym przypadku nie byłoby możliwe wprowadzenie ujemnej liczby komentarzy chłe chłe. No i owa Anonimowa Alkoholiczka, żartowałam, Użytkowniczka oczywiście, chłe chłe, bardzo wzięła sobie do serca ów mój przepis. Przesłane mi zdjęcie to był szok. Powiem że zaskoczyła mnie bowiem poza opędzlowaniem choinki z z igieł, zapewne za pomocą jak sama sugerowałam, obieraczki do ziemniaków, opędzlowała również niektóre gałęzie i to z bombkami!

Szczerze to dość znaczne ulepszenie w moim przepisie na farsz, zatem ciekawa jestem kilku rzeczy. Po pierwsze, rozumiem że obcięcie gałęzi odbyło się za pomocą pilniczka do paznokci, natomiast trudniej mi wyobrazić sobie proces mielenia gałęzi tudzież srebrnych łańcuchów w maszynce do mięsa o bombkach nie wspominam, świerki bowiem jak i łańcuchy łykowate są. I najważniejsze jak rodzina? Czy wszyscy zdrowi? Ja wiem, że zjeść można wszystko – co jest tylko kwestią ilości promili chłe chłe, ale takie zmielone bombki musiały dawać niezwykle interesujące świecące efekty po wypróżnieniu zwłaszcza :).

W każdym razie to wielka innowacja, no chyba że mój przyjaciel z dzieciństwa Zbyszek odwiedził tę internautkę.

Zbyszek słynął z tego, że wykręcał żarówki w piwnicach, zjadał bańki szklane, przy czym robił to tak umiejętnie, że żarówkę z obgryzioną bańką wkręcał z powrotem. Jakże ciekawe iluminacje pojawiały się kiedy jakaś, dajmy na to, staruszka udawała się do piwnicy po przykładowo, ziemniaki, i włączała światło. Jasność jakby błyskawica strzeliła a przy tym jaki dźwięk. Ale nie próbujcie tego kochani w domu chłe chłe.

W każdym razie internautce owej Bóg zapłać! Proszę jak najszybciej: uprać firanki a najlepiej na jakieś bardziej trendy zmienić bo wczesny Gomułka już się przeżył chłe chłe, zetrzeć zalegający z kaloryferów kurz bo to alergen jest no i przede wszystkim podać dokładny przepis, zwłaszcza ile bombek było i jakiej mniej więcej wielkości (czy kolorowe czy jednolite?) i jak długie łańcuchy .

Tyle gwoli wstępu. A teraz opiszę jak wróciłam do domu od Walusia i co zastałam. Jak zapewne wiecie podróżowałam autobusem z Koziej Wólki do Solnicy, gdzie przeżyłam przygodę z Bertą foliarką i jej odrzuconą miłością. Dość mocno wstrząśnięta byłam, zatem jak tylko weszłam do domu walnęłam szybkie trzy karniaki bimberku z zacieru cebulowego co go nastawiłam wcześniej. I już myślałam że po takim wyczerpującym dniu, a wcześniej nocy podczas której paliliśmy z Wałkiem i Helą chiński stroik śpiewając kolędy, a później po tej podróży do Solnicy, odsapnę a tu nic. Chciałam wejść do pokoju żeby na swoim ukochanym fotelu zalec, patrzę a tam moja choinka cała opitolona. Jeno kilka gałęzi zostało i bombek. Wszystko zniknięte… Co gorsza śladu nie było. To był szok. Podeszłam bliżej, patrzę na to co zostało po choince a tu tylko jakieś ślady po gałęziach jakby ktoś zębami poobgryzał. I nic więcej. Zastanawiające…

Co tu zaszło? Jakiś wariat? Psychopata? Siły nadprzyrodzone? Rozważałam w myślach… Nagle przypomniałam sobie o Felku i Trelku – moich kotkach przecież. Zawsze witają mnie jak wracam do domku a dziś jakieś takie wyciszone. Nigdzie ich nie ma… Rozpoczęłam poszukiwania. Zwykle lubią się tulić w koszu z brudną bielizną, ale nie dziś, uwielbiają też moją szafkę na buty – ale tutaj ich nie było. Zatem poszłam do piwnicy. I widok jaki tam zobaczyłam kompletnie mnie zszokował.

Leżały oba na plecach z pełnymi brzuchami. Wywalone oczy, zęby im się wydłużyły Felek jeszcze w zębach trzymał kawał choinki. Nawet się nie ruszały za zbytnio.

Zadzwoniłam po mojego przyjaciela Franka weterynarza i jednocześnie mojego lekarza rodzinnego chłe chłe co to z opresji medycznych maści wszelakiej mnie ratować zwykł. Franek orzekł że mają kociotermiternię – po prostu chorobę charakteryzującą się brakiem celulozy w organizmie. Bo jak na pewno wiecie one piją jak i ja, a Franek mówi że celuloza łatwo się wypłukuje z bimberkiem, a kot musi mieć celulozę w brzuchu na ten przykład na pewno wielu z was widziało jak kot trawę je. Wiec one stąd tak się poobżerały tą choinką.

Franek zalecił szybkie działanie. Za pomocą noża kuchennego otworzył najpierw Felka bo on bardziej nabrzmiały brzuszek miał, a później Trelka. Zrobił im szybką resekcję żołądka i za pomocą wody z mydłem szarym wypłukał gałęzie i igliwie. Niestety kawałki łańcuchów srebrnych już do jelitek się dostały to je Franek że tak powiem badaniem per rectum wydobył chłe chłe. Lekko potraciły błysk i się poskręcały ale co tam. Franek pozszywał obu moich braci młodszych dratwą, a mnie przestrzegł przed zgubnymi efektami kociego alkoholizmu.

Nawet się nie zmartwiłam. Powiem więcej – ucieszyłam, bowiem łańcuch mogłam powiesić z powrotem na choinkę ale to nie wszystko. Jutro gości mam i to co Felek i Trelek w brzuszkach mieli w sam raz na farsz pierogowy zużyję. W końcu jakby nie patrzeć to mój patent chłe chłe.

A tutaj Felek w piwnicy jak trzyma większą gałąź.

A morał z tej historii jest następujący: Koci alkoholizm może pozbawić piękna waszych choinek ale może przy tym zobaczycie że pora uprać firanki, i dodatkowo dostaniecie podany na talerzu przemielony farsz na pierogi, czego wam wszystkim życzę chłe chłe.

Berta foliarka z autobusu do Solnicy

No jestem kochani, widziałam co działo się pod moją notką jak pojechałam do Walusia, i raz jeszcze dziękuję za wszystkie życzenia. I za Waszą kochane siostrzyczki i bracie postawę. Kocham Was: Bezzi, Ekwi i Chłopcu. Alkoholizm jest niestety plagą! A alkoholizm u opóźnionych i zaburzonych…

Aby to zobrazować teraz opisze Wam ku przestrodze przygodę jaka spotkała mnie w drodze powrotnej od Walusia. To historia którą opowiem ku przestrodze głównie młodemu pokoleniu…

Ja bimberek lubię, nie powiem nawet pędzę w ilościach niekomercyjnych na swój i przyjaciół użytek chłe chłe, ale lubić to pierwszy stopień, bo dalej można kochać czy wręcz ubóstwiać, a to już pierwszy krok do obsesji alkoholowej czyli, że tak powiem, oczadzenia. Ja pisałam Wam o wielu delirkach tutaj na moim opiniotwórczym blogu, ale to co widziałam i czułam w autobusie z Koziej Wólki do Solnicy przeszło moje najgorsze delirkowe doświadczenia. To był stan który w zasadzie sama nie wiem czy delirką był, chyba nawet nie, niemniej stan był to straszny.

Otóż po ostro zakrapianym pierwszym świecie u Walusia wsiadłam ja do autobusu, bo Waluś z żoną mają prawo pobyć sami w domciu, i jechałam do siebie. No więc po drodze wszystko było dobrze i wybornie, chociaż autobus dość zatłoczony był. Odkąd zlikwidowali przystanek kolejowy w Koziej Wólce to znacząco wzrosło zainteresowanie komunikacją autobusową, poza tym okazało się, że są też inne w tym przypadku powody. Po drodze co wieś, czy to Dobrocinek, czy Królewo, czy nawet Kwitajny to coraz tłoczniej się robiło. Okazało się że oni wszyscy do Solnicy (a to w pobliżu Nowego Dworu Gdańskiego jest) na wesele jadą. Mało tego co który się dosiadał to był rodziną, także po pewnym czasie „my wszystkie tu rodzina” jak powiedziała jedna przysadzista baba co wiozła wielką metalową klatkę.

Początkowo jak towarzystwo świeże było to jakoś nam szło, ale później to już coraz gorzej było. Mianowicie z powodu awarii autobus mógł poruszać się najwyżej z prędkością 20 km/godz. Kierowca obżarty po świętach to nic mu się nie chciało w bebechach autobusu grzebać, i mówił, że podobno jakiś pasek klinowy się rozluzował i jak pęknie, a to przy szybkiej jeździe możliwe, to staniemy w szczerym polu a dziś święta i nikt po nas nie przyjedzie i do życi dojedziemy a nie do Solnicy (bo to góral był z pochodzenia). Co prawda jedna pani co jej kierowca wyraźnie w oko wpadł, zaproponowała że może swoje rajstopy dać, i że pomoże nawet kierowcy wymienić je z tym paskiem bo one elestyczne są, ale ten odmówił. Jechaliśmy więc jak na pogrzebie z tym że oni na wesele chłe chłe, i jak taki jeden pan usłyszał że klinowy pasek niedomaga to postanowił, że klina klinem trzeba.

Od razu pojawiła się połóweczka co to zapasowa na wesele była, bo jak powiedzieli ” niedopicie jest gorsze od przepicia” i oni zawsze przygotowani no i się zaczęło. A że przy okazji na dworze zimno było to atmosfera się coraz bardziej zagęszczała. Na pewno wiecie jak to na pasterce, chociaż tam można z kościoła wyjść a tutaj z autobusu nie za bardzo jest jak. A panie wyperfumowane, panowie wydezodorowani, a wszyscy świeżo objedzeni bo ledwo co od stołu odeszli, a to jednemu się beknie, inny znowu bąka puści, jeszcze inny skarpet od czasu świątecznych porządków nie zmienił, no i jest klimacik jak się to wszystko wymiensza że tak powiem chłe chłe. A jak wódeczka się pojawiła, towarzystwo zaczęło się znacznie ożywiać to zapaszki spod paszki i z czółka do kompletu poszły więc się zrobiła za przeproszeniem taka zapachowa pizza z wszystkiego co tam się ma pod ręką od czosnku do maku chłe chłe. Ja z początku nie chciałam ich za bardzo opijać niemniej nie odmówiłam bo ja bardzo kulturalna jestem. No to jak poznali, że ja swoja to mnie nawet na wesele chcieli zabrać, ale ja stanowczo odmówiłam bo nie byłam psychicznie nastawiona poza tym my do rana z Walusiem i Helą kolędy śpiewali, zwłaszcza na początku bo i tak zakończyło się o 6 rano wspólnym donośnym „płonie ognisko” kiedy to Waluś postanowił w kuchni w misce spalić chiński plastikowy stroik bo igliwie z niego opadło bardzo szybko co Walusia wkurzyło. Prawdziwy patriota z tego Wałka chłe chłe. Ale ja nie o tym.

No i jechała taka para – ona dość przy kości i jak już wsiadała to w mordzie miała i bełkotała do faceta co to z nią jechał o jakiejś nominacji na nomina, czego nie słyszałam dobrze. On za to brzydkich słów używał znaczy się dość oklęty pokurcz z niego był. I jeszcze zanim opiszę wam co dalej, to zapomniałam dodać że jeden pan na prezent na to wesele co oni jechali wiózł żywe kaczki w worku, nie wiem dokładnie ile ze trzy chyba, bo to jakieś medalistki były a pan młody ma fermę kaczą więc taki prezent na start w nowe życie. Jak się zresztą okazało później oni wszyscy mieli prezenty pod tą gęsią fermę. A to jakie pasze, a to środek na potencję dla gąsiorów, a to specjalny szampon do piór bo ta ferma pana młodego to jakieś rasowe gęsi miała że ze świata całego przyjeżdżali kupować.

No więc tak się jechało i piło. I ta gruba, co się później okazało Berta miała dane na chrzcie, tak kiedy bełkotała bardzo się pociła i dodatkowo na tego pokurcza swojego nozdrza rozszerzała jak nie przymierzając byczek Fernando. On jej się nawet nie stawiał i chyba jak ona coraz bardziej darła się to on zaczynał w majtasy popuszczać bo tak jakość że tak powiem smak tej zapachowej autobusowej pizzy się zmienił na bardziej ostry chłe chłe. Ona w końcu już tak krzyczała i ciągle do niego „Artur to Artur tamto” i co na to jego przyszła żona powie że on tyle na tej fermie. I później widziałam, że pociąga z piersiówki, towarzystwo w autobusie już kompletnie się zalało a ten co wiózł w prezencie płyn na popęd dla gąsiorów nawet przysnął. I wtedy jeden co to stał koło Berty chciał ją jakoś uspokoić i nalał jej w kubeczek plastikowy tego płynu dla gąsiorów bo widok z nalepki takiego szalonego gąsiora goniącego gęś skierował go na błędny tok myślowy. Zwłaszcza, że z drugiej strony buteleczki para gęś i gąsior już się nie goniła tylko leżała rozanielona na trawce. No to on syn prostego rolnika pomyślał że to krople uspokajające są i nalał Bercie. Dodam tylko że te krople to na czystym spirytusie były. Berta walnęła lufę nawet się nie wzdrygła, chłe chłe i po chwili jakby nowy strumień świadomości w nią wstąpił.

Mając jeszcze bardziej rozszerzone nozdrza, tak że swobodnie zmieściłaby się jej szyjka od połóweczki i mogłaby dosłownie dozować sobie wódeczkę do gardła nosem chłe chłe, wyrwała pokurczowi wielki pakunek i rozerwała szybko papier. Oczom wszystkich ukazał się ogromny automat ręczny do foliowania. Berta następnie za pomocą małej zawleczki odpaliła ten automat i wyrwała wieśniakowi worek a kaczkami. Jej ociekające tłuszczem łapska wbrew pozorom były bardzo sprawne i w mgnieniu oka ofoliowała żywcem wszystkie trzy kaczki z worka i kolejno łoiła nimi pokurcza po głowie. Ten jakby znokautowany nawet się nie bronił. W końcu po trzecim ciosie osunął się bezwładnie na podłogę autobusu. Do zapachowej pizzy dokomponował się zapaszek świeżych kaczych flaków i co poniektórzy zaczęli wymiotować, przy czym co szybsi do reklamówek a reszta na podłogę.

Trzech chłopa dopiero po kilku minutach obezwładniło Bertę, przy czym tylko dlatego że jeden był po kursie samoobrony i założył jej podwójnego Nelsona. Jednemu z nich się nie udało i Berta chyba mu kark skręciła bo jakoś zachrzęściło i szybko bardzo osunął się na podłogę koło pokurcza.

Berta w parterze jeszcze pogryzła jednego wieśniaka w białych mokasynach po kostkach odgryzając mu przedtem takie fantazyjne białe dzwoneczki co to połknęła je. I w końcu padła spocona i zasnęła. No to chłopaki ja zafoliowali coby bezpiecznie Pogotowie mogło ją zabrać i od razu w kaftanik odziać.

I kiedy tak foliowali jej rodzina opowiedziała mi przerażającą historię Berty. Otóż Berta od dzieciństwa zajmowała się foliowaniem oskubanych i opalonych kaczek które szły z fermy kaczej na eksport. Berta będąc osobą lekko zaburzoną miała problemy z asymilacją społeczną, ledwo co umiała czytać, pisała fatalnie z błędami. Syn właściciela farmy Artur mu było na imię, od razu wpadł Bercie w oko. Kochała go miłością dziewiczą, niewinną, pierwszą… A ponieważ on jej kompletnie nie dostrzegał wpadła w depresję i po pracy z ręczną foliownicą, zasiadała przed telewizorem. Jadła szajsowe żarcie chipsy, snaki i zapijała to kolami maści wszelakiej. Próbowała gotować ale nie szło jej, jej żarcia nikt nie chciał jeść więc jadła je sama przez co coraz bardziej tyła. Kiedy piękny i inteligentny Artur, zamienił z nią kilka zdań od razu doszedł do wniosku że ona tylko może o serialach, zwłaszcza jak powiedziała że nic tak jej nie poruszyło jak śmierć Hanki w wypadku samochodowym z kartonami…

Kiedy ją przekreślił zaczęła pić. Piła najpierw po pracy, później coraz więcej w domu, jadła piła i tyła. Kole maści wszelakich zastępowały bełty i jabolki. Dodatkowo po przytyciu pociły jej się stopy i całe ciało, miała też poważne problemy gastryczne…

Wszystko skończyło się dla niej tragicznie kiedy pewnego letniego dnia postanowiła strzelić rano kielicha na odwagę. Miała wtedy rzutem na taśmę oświadczyć się Arturowi. Liczyła że może jednak się na niej pozna. A jeśli nie to rzuci fermę. Ale na jej pecha było tego dnia bardzo upalnie a ona nie jednego a kilka na odwagę wzięła. I od tego alkoholu i upału zafoliowała kilkaset kaczek… Wszystkie były żywe i wszystkie z piórami. Mało tego, prosto z taśmociągu kaczki te pojechały ze znakiem jakości do Niemiec…

Jakże zdziwione były niemieckie gospodynie które odruchowo wrzucały do gorącej wody gęsi prosto z worka.. A ten zapaszek, chłe chłe mógłby za kilka pizz zapachowych robić…

Występek ten doprowadził rodziców Artura do bankructwa. I wtedy pojawiła się jego nowa narzeczona sexerka z dawnych PGRów z którą mieli się ku sobie. I właśnie oni odbudowują teraz potęgę fermy i właśnie dziś biorą ślub, a że to ludzie wielkiego serca postanowili Bertę i jej narzeczonego na swój slub zaprosić. A ci kupili im nową foliownicę bo stara od tych piór się zatarła…

A tutaj jak już dojechaliśmy do Solnicy kierowca postanowił spożyć posiłek regeneracyjny, w końcu po tak wyczerpującej podróży należy mu się, a co.

A morał z tej historii jest następujący: w autobusach komunikacji międzymiastowej powinno wprowadzić się wiele zakazów których najważniejszym na dzień dzisiejszy wydają się dwa: zakaz przewozu ręcznych aparatów do foliowania i zakaz spożywania płynu na popęd dla gąsiorów. Jednak zamim pojawi się odpowiednia ustawa kontakt z grubymi spoconymi babami pod gazem może dla was skończyć się zafoliowaniem, czego Wam drodzy czytelnicy nie życzę, chłe chłe.

Najlepsze życzenia świąteczne

Kochani;

Dzwonił właśnie Waluś, mój najlepszy przyjaciel, i zaprosił mnie na Święta – poniżej zdjęcie choinki którą już przystroił. Oczywiście zawartość bombek jest u Walusia w gotowości. Trudno mi odmówić więc pakuję się do pierwszego pociągu i jadę do Koziej Wólki. Piersióweczki już na drogę przygotowałam.

Życzę wszystkim moim przyjaciółkom i przyjaciołom z tego bloga (Bezzi, Ekwi, Vistu, Chłopcu, Asmu, Martinezu, Oku i wszystkim Wam, których nie wymieniam) kolejnych sukcesów w walce z Internetowym chamstwem i głupotą. Zgody, spokoju i wesołości w tej krainie dobrości i miłości maści wszelakiej. Pamiętajcie że niezgoda i nadmiar cebuli w święta mogą was zrujnować prowadzą bowiem do waśni, kłótni, powszechnego zidiocenia i co najważniejsze, wzdęć, czego Wam drodzy czytelnicy nie życzę, chłe chłe!

Już za pasem mamy święta
Dobre rady zapamiętaj:

Mało jedz zapijaj wiele
Bąków nie puszczaj w kościele
Kolęd nie fałszuj zanadto
Odpocznij sobie dostatnio

Pasa zluzowuj swobodnie
Na boczku poleż wygodnie
A jeśli biegunki dostaniesz
Popuszczaj w nieswoje spodnie

Kukiełki i kapuśniaczki
Nabawić cię mogą @@@@@ki
Żołądek to nie jest niewolnik
By robić z brzucha @@@@@@@nik

I wracaj po świętach od razu
Znów razem dodamy gazu
Bo super jest nasza paka
Tutaj na blogu Pustaka

Bajka o Rusałce i Pokurczu

Nie tak dawno temu w Internecie działał niemłody już internauta o nicku Pokurcz. Pewnego razu, gdy serfował sobie bezpiecznie zobaczył pod swoją notką niezwykle pochlebny, wręcz lizusowski wpis. Jaka piękna notka – pozwolę sobie ukraść ją na swój blog na wieśpresie, będący na czele listy bimbrowników. Avatar dziewczyny która go napisała był zachęcający a ona uważała się za młodą, piękną i miała długie, jasne włosy.

– Kim jesteś? – zapytał na czacie zauroczony Pokurcz

– Jestem rusałką – odpowiedziała kobieta, przysyłając mu swoje zdjęcie sprzed 40 kilo.

– Prawdziwą rusałką? Rzeczywiście jesteś taka piękna…

Przez kilka kolejnych miesięcy, w nocy Pokurcz i rusałka spotykali się na czacie. Pokurcz był coraz bardziej zakochany w pięknej, w jego mniemaniu, istocie i w końcu zdobył się na odwagę i zadał jej bardzo ważne pytanie.

– Kocham cię całym sercem – powiedział. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Kobieta zmrużyła oczy, wyobrażając sobie rozmarzonego Pokurcza.
– Wiesz – odezwała się po chwili. – Od dawna mam takie marzenie, ale nikomu nie udało się go spełnić. Tak bardzo lubię bursztyny i chciałabym mieć z nich naszyjnik. Wyjdę za ciebie, jeśli go dla mnie zdobędziesz.

– Zdobędę go dla ciebie! – wykrzyknął Pokurcz.
– Naprawdę?
– Tak. Zrobię to. Dostaniesz naszyjnik z bursztynów.

Gdy rusałka zniknęła w ciemnych odmętach sieci, Pokurcz złapał się za głowę. Bursztyny były niezwykle cenne, ale postanowił, że zrobi wszystko, aby je zdobyć.

Natrudził się co niemiara, ale po kilku dniach udało mu się kupić olśniewający naszyjnik złożony z okazałych bursztynów. Gdy tylko zaszło słońce, zalogował się do sieci, poprosił rusałkę o adres i wysłał jej prezent. Kobieta była zachwycona i natychmiast gdy przyszła paczka, rozpakowała ją i założyła naszyjnik.

Jednak z czatu na czat była coraz bardziej przygnębiona, aż wreszcie w którejś z rozmów powiedziała:

– Bursztyny są piękne, ale perły wydają mi się jeszcze piękniejsze. Tak bardzo chciałabym mieć naszyjnik z pereł… Wyjdę za ciebie, jeśli mi go przyślesz.

Pokurcz spojrzał zaskoczony na monitor komputera i okienko czatu, ale zacisnął zęby. Był gotów zrobić wszystko dla swej ukochanej.
– Zdobędę dla ciebie naszyjnik z pereł – napisał.
– Och zrobisz to dla mnie? Naprawdę?
Gdy odpisał: TAK, rusałka uśmiechnęła się promiennie, a potem znów zniknęła wśród odmętów sieci.

Pokurcz sprzedał co mógł i wkrótce kupił naszyjnik z pereł. Martwił się, z czego będzie żył, ale myślał o szczęściu kobiety, którą pokochał całym sercem. No może nie do końca, bo myślał też o swoim żołądku co będzie się sycił bo ona przysyłała mu zdjęcia coraz to bardziej wymyślnych potraw, a on uchodził za niewybrednego żarłoka. Ponadto spędził ciężkie dzieciństwo głodując i dlatego był pokurczem. I dlatego też odrażające chwilami zdjęcia potraw tak mu się podobały. Teraz miał szansę wszystko sobie odbić z nawiązką. Gdy tylko wysłał naszyjnik rusałce a ona go dostała, to od razu założyła. Mało tego nosiła go z zachwytem przez dłuższy czas, ale nic nie wspominała o poślubieniu Pokurcza.

W końcu zdobyła jego numer telefonu i zadzwoniła do niego.
– Naszyjnik z pereł jest piękny, ale jeszcze piękniejsze są gwiazdy, powiedziała. – Chciałabym mieć naszyjnik z gwiazd… – Jeśli dasz mi naszyjnik z gwiazd, zostanę twoją żoną.

– Z gwiazd? Przecież to niemożliwe! – krzyknął Pokurcz.
– Niemożliwe? Więc nie zdobędziesz go dla mnie?
– Nie. Nie jestem w stanie zdjąć z nieba gwiazd! Nawet dla ciebie! – wrzasnął rozczarowany Pokurcz.

Wrzask, który rozległ się w tej samej chwili niemal rozsadził mu uszy. Z przerażeniem spostrzegł, że jej głos zmienia się z głosu pięknej rusałki w niski charczący ryk bestii. Szybko zerknął na jej zdjęcie na monitorze, które zaczęło się dziwnie zmieniać. Zamiast pięknej rusałki pojawiła się na nim odrażająca wodnica. Mało tego, zaczęła się ona poruszać i z furią mocno uderzać w klawiaturę, tak że wkoło zaczęły się problemy z siecią, ba nawet zawiesiło się kilkadziesiąt komputerów.

Kiedy wodnica zaczęła wychodzić z monitora a jej ohydna łapa chwyciła go za szyję, Pokurcz rzucił się do ucieczki, gnany wrzaskami rozsierdzonego potwora.

Podobno do dziś, gdy demonica przypomni sobie o tamtym wydarzeniu i naiwnym Pokurczu wpada w złość, a wzburzone fale sieci powodują zawieszanie się komputerów w promieniu kilku kilometrów.

A morał z tej historii jest następujący: Zadawanie się z internetowymi wodnicami grozi bankructwem, ale co ważniejsze częstym zawieszaniem się komputera czego Wam nie życzę, chłe chłe.

Niech Mikołaj Rózga będzie z nami!

Napisał do mnie jeden fan, który na moim opiniotwórczym blogu uczy się gotowania według moich przepisów. Poniżej cytuję mail, nic nie zmieniałam:

„Droga Amelio Pustak, nasz Pustaczku kochany;

Ja jestem Rózga ale to nie jest moje prawdziwe nazwisko. W rzeczywistości nazywam się Patyk, a Rózga nazwali mnie koledzy żeby mi dokuczyć bo jestem bardzo chudy. Wiele wycierpiałem przez swoje fizjonomiczne niedostatki i pseudonim, chłopcy śmiali się kiedy św. Mikołaj przynosił rózgę co poniektórym… Było strasznie bo ja dodatkowo mam na imię Mikołaj co potęgowało napięcia…Zobacz Rózga teraz będą tobą lać po tyłkach… A ja cierpiałem.

Ale ja nie o tym. Jestem bardzo chudy i w tym mój problem. I widziałem na Twoim blogu takie pyszności maści wszelakiej. Proponuję żebyś za drobną opłatą pogościła mnie przez tydzień i wtedy moja waga przyrośnie tak coby choć jedną trzecią twojej uzyskać. Rozpatrz proszę pozytywnie prośbę moją. Całuję.”

Oczywiście że się zgodziłam, zwłaszcza że Rózga obiecywał korzyści materialne więc w to mi graj bo będę miała nowe środki na moją walkę o byt. Odpisałam mu podając adres i zaprosiłam do siebie. Zmieści się bo jak sam pisze chudy jak patyk, znaczy się rózga chłe chłe. W końcu po kilku głębszych już sama nie wiedziałam ja się nazywa: Rózga, Patyk czy Kijek, jeden diabeł. Wygospodarowałam mu trochę miejsca przy wejściu do łazienki na korytarzu koło beczek na kiszoną kapustę to będzie przy okazji za mnie udeptywał. A jak – coś za coś, chciał survival to niech ma.

Nie wiem czy wam pisałam że u nas udeptywanie kapusty to stara rodzinna tradycja. Deptali i pędzili u nas wszyscy z dziada pradziada. W zasadzie można powiedzieć że my pędziliśmy depcząc i deptaliśmy pędząc. I tutaj historii jest wiele ba nawet narosła wkoło nich masa antagonizmów. Bo rodzina podzieliła się na dwa skrajne obozy: pędzących deptaczy i depczących pędzaczy. Pierwsi wspierali legendę, że tradycja kiszenia kapusty w naszej rodzinie powstała podczas pędzenia bimberku z kapusty. Otóż kiedyś jeden z pradziadków nabył na targu za okazyjną cenę wóz kapusty, i ponieważ nie wszystko dał radę z powodu ograniczeń sprzętowych przepędzić, jego żona część zakisiła. Natomiast depczący pędzacze z kolei uważali, że podczas deptania kapusty część sfermentowała i zaczęło jechać bimberkiem. Stąd tez wzięła się tradycja pędzenia.

Ponieważ ja jestem osobą bardzo ugodową i pokojowo nastawioną do świata starałam się pogodzić oba skonfliktowane obozy godząc ze sobą obie chlubne tradycje. Zatem pędzę i depczę, depczę i pędzę.

A tak w ogóle to jeszcze jedna ciekawa historia jest związana z moją rodziną. Otóż nasz pradziad, który podobno był jednym z wielu niedoścignionych wzorców nie tylko Adama Słodowego ale i samego Pomysłowego Dobromira chłe chłe, skonstruował przenośną deptarkę do kapusty. Przypominała ona duże buty pod podeszwami których znajdował się specjalny system naciskowy i kiedy się szło jednocześnie się udeptywało. Co prawdę były z tym związane pewne problemy bo buty wydawały dziwne dźwięki, które przyporządkowywano posiadaczowi chłe chłe, a dodatkowo co jakiś czas na zewnątrz przez drobne nieszczelności wydostawały się kawałki kapusty które wyglądały po wyschnięciu jak słoma.

Ale wracając do pradziada to aby zadowolić i nie dyskwalifikować pędzaczy jednocześnie zaproponował pionierskie rozwiązania w dziedzinie pędzenia jak i konsumpcji bimberku, spośród których najbardziej w naszej tradycji rodzinnej zakorzeniła się piersióweczka w kształcie szala. Otóż jest to specjalny szal w środku którego wszyty jest ogromny brezentowo gumowany rękaw. Szalem owijamy się na zimę podczas mrozu tak aby zasłonić buzię. Nikt nawet nie pomyśli, ze przez specjalny zaworek, jak w pompowanym materacu, beztrosko pociągamy bimberek podczas spaceru czy zabawy w lepienie bałwanka. Oczywiście szale mogą być bardzo długie w związku z tym pojemność rękawa jest nieograniczona chłe chłe. Sama mam i często używam bo wiadomo na mrozy najlepszy jest szybki z piersióweczki.

Rózga przyjechał i rzeczywiście był chudy jakby mu coś dolegało. Po wzięciu jednego szybkiego przywitalnego kielicha zaczął się lekko zataczać, znaczy głowa słabiutka. Narobiłam mu pierogów i ryżu z sosem i wszystko zjadł i powiedział że pyyycha. Dodatkowo bo słabą głowę miał napoiłam go sokiem z kiszonej kapusty którą sama udeptałam. Mówił że pyszny i poszedł spać.

Pierwsza noc jednak nie była spokojna. Rzucał się i walił co jakiś czas głową w beczkę od kapusty, że spać nie mogłam. I kiedy się w końcu uspokoił coś zaczęło skwierczeć koło łazienki, tak jakby jakiś oślizły stwór czołgał się po podłodze. Otworzyłam oko i zapaliłam lampkę a tam tasiemiec. Dacie wiarę? Od razu zwiał pod szafę – musiał wyleźć z tego Rózgi. Ty cholero pomyślałam, pierożki nie posmakowały? I zaczęłam wyciągać go spod szafy przy pomocy miotły. Niestety już go prawie miałam, kiedy zwiał mi przez dziurę pod drzwiami i tyle go widziałam.

Rózga gościł u mnie okrągły tydzień, piliśmy i jedliśmy a on dodatkowo deptał. Okazał się na tyle czarujący że skasowałam go tylko na połowę stawki. Na wyjazd wziął od mnie jeszcze kilka słoików rozgotowanego ryżu z brejowatym sosem co to wygląda jak przemielone flaki chłe chłe ale na pociechę powiem że smakuje podobnie, i pojechał. Najważniejsze że przytył i jestem pewna ze to nie przez wygonienie tasiemca ale przez moją wszelakiej pyszności kuchnię.

A to beczki z moją kiszoną kapustką mniam mniam w przedpokoju koło których spał Mikołaj Rózga.

A morał z tej historii jest następujący: Prawdziwa pyszna kuchnia radzi sobie ze wszystkimi problemami ludzkości od pasożytów, poprzez niedowagę i zdobywanie środków do walki o byt. I takiej kuchni wam drodzy czytelnicy na te święta życzę chłe chłe.

On i Onek

Był raz sobie taki doo-puś
Co uwielbiał samogon
Mama z tatą mu nadali
Imię dziwne – zwał się: ON

ON miał posiadał psycho dziecka
Śmierdział jak armia radziecka
Lubił z gwinta ciągnąć miksy
I rysować mdłe komiksy

To o czołgach to o Tusku
Na Kamczatkę spadaj Rusku!
Tam eksponuj swe urody
W towarzystwie panny Zgody!

A ON na to „ Żebym skonał”
Panna Zgoda to zasłona
Bo ja w myślach mam ogonek
Kumpla mego – zwie się ONEK

ON i ONEK my są para
Sztuczki różne: bara bara
Bunga bnunga bara bara
Zawsze stroi nam gitara!

ON i ONEK ON I ONEK
W mojej głowie mam betonek
Nic go teraz nie ukruszy
Chyba że strzały z Katiuszy

My radzimy tobie ONKU
Ogon trzymaj na postronku
Od personów mętnej wody
ONA i tej jego Zgody

Jeśli nie chcesz popaść w nędzę
Dawaj dyla stąd czym prędzej
Każdy kto z nimi przystaje
Finalnie na łeb dostaje!

Gazów mnogość ma po skwarkach
Widzi ludzi w kominiarkach
Wszędzie jakieś spiski trolle
Luźny dekiel – ja pikolę

No i picie, raczej chlanie
To ci tylko pozostanie
Na ogonku masa złogów
Szybko wpadniesz w sieć nałogów

Zwieracz Twój dostanie czkawki
I poleci ci w nogawki
Nie osiągniesz Zgody formy
Ona ładuje w reformy

Wniosek z tego: nadmiar picia
Może piekło zrobić z życia
Minie cię historia taka
Kiedy przyjdziesz do Pustaka

Pustak ma przyjaciół wielu
Nie wpisuje bzdur bez celu
Tutaj zgoda i szacunek
Jadło przednie oraz trunek

Ptasie mleczko i śmietana
I zabawa jest do rana
Więc się szybko przenoś ONKU
Myśl o sobie i ogonku

ON i ONEK

Morał taki mości panie
Nie dla Zgody! W żadnym stanie!
Bo mawiają: z kim przystajesz
Takim wkrótce sam się stajesz