Niech Mikołaj Rózga będzie z nami!

Napisał do mnie jeden fan, który na moim opiniotwórczym blogu uczy się gotowania według moich przepisów. Poniżej cytuję mail, nic nie zmieniałam:

„Droga Amelio Pustak, nasz Pustaczku kochany;

Ja jestem Rózga ale to nie jest moje prawdziwe nazwisko. W rzeczywistości nazywam się Patyk, a Rózga nazwali mnie koledzy żeby mi dokuczyć bo jestem bardzo chudy. Wiele wycierpiałem przez swoje fizjonomiczne niedostatki i pseudonim, chłopcy śmiali się kiedy św. Mikołaj przynosił rózgę co poniektórym… Było strasznie bo ja dodatkowo mam na imię Mikołaj co potęgowało napięcia…Zobacz Rózga teraz będą tobą lać po tyłkach… A ja cierpiałem.

Ale ja nie o tym. Jestem bardzo chudy i w tym mój problem. I widziałem na Twoim blogu takie pyszności maści wszelakiej. Proponuję żebyś za drobną opłatą pogościła mnie przez tydzień i wtedy moja waga przyrośnie tak coby choć jedną trzecią twojej uzyskać. Rozpatrz proszę pozytywnie prośbę moją. Całuję.”

Oczywiście że się zgodziłam, zwłaszcza że Rózga obiecywał korzyści materialne więc w to mi graj bo będę miała nowe środki na moją walkę o byt. Odpisałam mu podając adres i zaprosiłam do siebie. Zmieści się bo jak sam pisze chudy jak patyk, znaczy się rózga chłe chłe. W końcu po kilku głębszych już sama nie wiedziałam ja się nazywa: Rózga, Patyk czy Kijek, jeden diabeł. Wygospodarowałam mu trochę miejsca przy wejściu do łazienki na korytarzu koło beczek na kiszoną kapustę to będzie przy okazji za mnie udeptywał. A jak – coś za coś, chciał survival to niech ma.

Nie wiem czy wam pisałam że u nas udeptywanie kapusty to stara rodzinna tradycja. Deptali i pędzili u nas wszyscy z dziada pradziada. W zasadzie można powiedzieć że my pędziliśmy depcząc i deptaliśmy pędząc. I tutaj historii jest wiele ba nawet narosła wkoło nich masa antagonizmów. Bo rodzina podzieliła się na dwa skrajne obozy: pędzących deptaczy i depczących pędzaczy. Pierwsi wspierali legendę, że tradycja kiszenia kapusty w naszej rodzinie powstała podczas pędzenia bimberku z kapusty. Otóż kiedyś jeden z pradziadków nabył na targu za okazyjną cenę wóz kapusty, i ponieważ nie wszystko dał radę z powodu ograniczeń sprzętowych przepędzić, jego żona część zakisiła. Natomiast depczący pędzacze z kolei uważali, że podczas deptania kapusty część sfermentowała i zaczęło jechać bimberkiem. Stąd tez wzięła się tradycja pędzenia.

Ponieważ ja jestem osobą bardzo ugodową i pokojowo nastawioną do świata starałam się pogodzić oba skonfliktowane obozy godząc ze sobą obie chlubne tradycje. Zatem pędzę i depczę, depczę i pędzę.

A tak w ogóle to jeszcze jedna ciekawa historia jest związana z moją rodziną. Otóż nasz pradziad, który podobno był jednym z wielu niedoścignionych wzorców nie tylko Adama Słodowego ale i samego Pomysłowego Dobromira chłe chłe, skonstruował przenośną deptarkę do kapusty. Przypominała ona duże buty pod podeszwami których znajdował się specjalny system naciskowy i kiedy się szło jednocześnie się udeptywało. Co prawdę były z tym związane pewne problemy bo buty wydawały dziwne dźwięki, które przyporządkowywano posiadaczowi chłe chłe, a dodatkowo co jakiś czas na zewnątrz przez drobne nieszczelności wydostawały się kawałki kapusty które wyglądały po wyschnięciu jak słoma.

Ale wracając do pradziada to aby zadowolić i nie dyskwalifikować pędzaczy jednocześnie zaproponował pionierskie rozwiązania w dziedzinie pędzenia jak i konsumpcji bimberku, spośród których najbardziej w naszej tradycji rodzinnej zakorzeniła się piersióweczka w kształcie szala. Otóż jest to specjalny szal w środku którego wszyty jest ogromny brezentowo gumowany rękaw. Szalem owijamy się na zimę podczas mrozu tak aby zasłonić buzię. Nikt nawet nie pomyśli, ze przez specjalny zaworek, jak w pompowanym materacu, beztrosko pociągamy bimberek podczas spaceru czy zabawy w lepienie bałwanka. Oczywiście szale mogą być bardzo długie w związku z tym pojemność rękawa jest nieograniczona chłe chłe. Sama mam i często używam bo wiadomo na mrozy najlepszy jest szybki z piersióweczki.

Rózga przyjechał i rzeczywiście był chudy jakby mu coś dolegało. Po wzięciu jednego szybkiego przywitalnego kielicha zaczął się lekko zataczać, znaczy głowa słabiutka. Narobiłam mu pierogów i ryżu z sosem i wszystko zjadł i powiedział że pyyycha. Dodatkowo bo słabą głowę miał napoiłam go sokiem z kiszonej kapusty którą sama udeptałam. Mówił że pyszny i poszedł spać.

Pierwsza noc jednak nie była spokojna. Rzucał się i walił co jakiś czas głową w beczkę od kapusty, że spać nie mogłam. I kiedy się w końcu uspokoił coś zaczęło skwierczeć koło łazienki, tak jakby jakiś oślizły stwór czołgał się po podłodze. Otworzyłam oko i zapaliłam lampkę a tam tasiemiec. Dacie wiarę? Od razu zwiał pod szafę – musiał wyleźć z tego Rózgi. Ty cholero pomyślałam, pierożki nie posmakowały? I zaczęłam wyciągać go spod szafy przy pomocy miotły. Niestety już go prawie miałam, kiedy zwiał mi przez dziurę pod drzwiami i tyle go widziałam.

Rózga gościł u mnie okrągły tydzień, piliśmy i jedliśmy a on dodatkowo deptał. Okazał się na tyle czarujący że skasowałam go tylko na połowę stawki. Na wyjazd wziął od mnie jeszcze kilka słoików rozgotowanego ryżu z brejowatym sosem co to wygląda jak przemielone flaki chłe chłe ale na pociechę powiem że smakuje podobnie, i pojechał. Najważniejsze że przytył i jestem pewna ze to nie przez wygonienie tasiemca ale przez moją wszelakiej pyszności kuchnię.

A to beczki z moją kiszoną kapustką mniam mniam w przedpokoju koło których spał Mikołaj Rózga.

A morał z tej historii jest następujący: Prawdziwa pyszna kuchnia radzi sobie ze wszystkimi problemami ludzkości od pasożytów, poprzez niedowagę i zdobywanie środków do walki o byt. I takiej kuchni wam drodzy czytelnicy na te święta życzę chłe chłe.