Berta foliarka z autobusu do Solnicy

No jestem kochani, widziałam co działo się pod moją notką jak pojechałam do Walusia, i raz jeszcze dziękuję za wszystkie życzenia. I za Waszą kochane siostrzyczki i bracie postawę. Kocham Was: Bezzi, Ekwi i Chłopcu. Alkoholizm jest niestety plagą! A alkoholizm u opóźnionych i zaburzonych…

Aby to zobrazować teraz opisze Wam ku przestrodze przygodę jaka spotkała mnie w drodze powrotnej od Walusia. To historia którą opowiem ku przestrodze głównie młodemu pokoleniu…

Ja bimberek lubię, nie powiem nawet pędzę w ilościach niekomercyjnych na swój i przyjaciół użytek chłe chłe, ale lubić to pierwszy stopień, bo dalej można kochać czy wręcz ubóstwiać, a to już pierwszy krok do obsesji alkoholowej czyli, że tak powiem, oczadzenia. Ja pisałam Wam o wielu delirkach tutaj na moim opiniotwórczym blogu, ale to co widziałam i czułam w autobusie z Koziej Wólki do Solnicy przeszło moje najgorsze delirkowe doświadczenia. To był stan który w zasadzie sama nie wiem czy delirką był, chyba nawet nie, niemniej stan był to straszny.

Otóż po ostro zakrapianym pierwszym świecie u Walusia wsiadłam ja do autobusu, bo Waluś z żoną mają prawo pobyć sami w domciu, i jechałam do siebie. No więc po drodze wszystko było dobrze i wybornie, chociaż autobus dość zatłoczony był. Odkąd zlikwidowali przystanek kolejowy w Koziej Wólce to znacząco wzrosło zainteresowanie komunikacją autobusową, poza tym okazało się, że są też inne w tym przypadku powody. Po drodze co wieś, czy to Dobrocinek, czy Królewo, czy nawet Kwitajny to coraz tłoczniej się robiło. Okazało się że oni wszyscy do Solnicy (a to w pobliżu Nowego Dworu Gdańskiego jest) na wesele jadą. Mało tego co który się dosiadał to był rodziną, także po pewnym czasie „my wszystkie tu rodzina” jak powiedziała jedna przysadzista baba co wiozła wielką metalową klatkę.

Początkowo jak towarzystwo świeże było to jakoś nam szło, ale później to już coraz gorzej było. Mianowicie z powodu awarii autobus mógł poruszać się najwyżej z prędkością 20 km/godz. Kierowca obżarty po świętach to nic mu się nie chciało w bebechach autobusu grzebać, i mówił, że podobno jakiś pasek klinowy się rozluzował i jak pęknie, a to przy szybkiej jeździe możliwe, to staniemy w szczerym polu a dziś święta i nikt po nas nie przyjedzie i do życi dojedziemy a nie do Solnicy (bo to góral był z pochodzenia). Co prawda jedna pani co jej kierowca wyraźnie w oko wpadł, zaproponowała że może swoje rajstopy dać, i że pomoże nawet kierowcy wymienić je z tym paskiem bo one elestyczne są, ale ten odmówił. Jechaliśmy więc jak na pogrzebie z tym że oni na wesele chłe chłe, i jak taki jeden pan usłyszał że klinowy pasek niedomaga to postanowił, że klina klinem trzeba.

Od razu pojawiła się połóweczka co to zapasowa na wesele była, bo jak powiedzieli ” niedopicie jest gorsze od przepicia” i oni zawsze przygotowani no i się zaczęło. A że przy okazji na dworze zimno było to atmosfera się coraz bardziej zagęszczała. Na pewno wiecie jak to na pasterce, chociaż tam można z kościoła wyjść a tutaj z autobusu nie za bardzo jest jak. A panie wyperfumowane, panowie wydezodorowani, a wszyscy świeżo objedzeni bo ledwo co od stołu odeszli, a to jednemu się beknie, inny znowu bąka puści, jeszcze inny skarpet od czasu świątecznych porządków nie zmienił, no i jest klimacik jak się to wszystko wymiensza że tak powiem chłe chłe. A jak wódeczka się pojawiła, towarzystwo zaczęło się znacznie ożywiać to zapaszki spod paszki i z czółka do kompletu poszły więc się zrobiła za przeproszeniem taka zapachowa pizza z wszystkiego co tam się ma pod ręką od czosnku do maku chłe chłe. Ja z początku nie chciałam ich za bardzo opijać niemniej nie odmówiłam bo ja bardzo kulturalna jestem. No to jak poznali, że ja swoja to mnie nawet na wesele chcieli zabrać, ale ja stanowczo odmówiłam bo nie byłam psychicznie nastawiona poza tym my do rana z Walusiem i Helą kolędy śpiewali, zwłaszcza na początku bo i tak zakończyło się o 6 rano wspólnym donośnym „płonie ognisko” kiedy to Waluś postanowił w kuchni w misce spalić chiński plastikowy stroik bo igliwie z niego opadło bardzo szybko co Walusia wkurzyło. Prawdziwy patriota z tego Wałka chłe chłe. Ale ja nie o tym.

No i jechała taka para – ona dość przy kości i jak już wsiadała to w mordzie miała i bełkotała do faceta co to z nią jechał o jakiejś nominacji na nomina, czego nie słyszałam dobrze. On za to brzydkich słów używał znaczy się dość oklęty pokurcz z niego był. I jeszcze zanim opiszę wam co dalej, to zapomniałam dodać że jeden pan na prezent na to wesele co oni jechali wiózł żywe kaczki w worku, nie wiem dokładnie ile ze trzy chyba, bo to jakieś medalistki były a pan młody ma fermę kaczą więc taki prezent na start w nowe życie. Jak się zresztą okazało później oni wszyscy mieli prezenty pod tą gęsią fermę. A to jakie pasze, a to środek na potencję dla gąsiorów, a to specjalny szampon do piór bo ta ferma pana młodego to jakieś rasowe gęsi miała że ze świata całego przyjeżdżali kupować.

No więc tak się jechało i piło. I ta gruba, co się później okazało Berta miała dane na chrzcie, tak kiedy bełkotała bardzo się pociła i dodatkowo na tego pokurcza swojego nozdrza rozszerzała jak nie przymierzając byczek Fernando. On jej się nawet nie stawiał i chyba jak ona coraz bardziej darła się to on zaczynał w majtasy popuszczać bo tak jakość że tak powiem smak tej zapachowej autobusowej pizzy się zmienił na bardziej ostry chłe chłe. Ona w końcu już tak krzyczała i ciągle do niego „Artur to Artur tamto” i co na to jego przyszła żona powie że on tyle na tej fermie. I później widziałam, że pociąga z piersiówki, towarzystwo w autobusie już kompletnie się zalało a ten co wiózł w prezencie płyn na popęd dla gąsiorów nawet przysnął. I wtedy jeden co to stał koło Berty chciał ją jakoś uspokoić i nalał jej w kubeczek plastikowy tego płynu dla gąsiorów bo widok z nalepki takiego szalonego gąsiora goniącego gęś skierował go na błędny tok myślowy. Zwłaszcza, że z drugiej strony buteleczki para gęś i gąsior już się nie goniła tylko leżała rozanielona na trawce. No to on syn prostego rolnika pomyślał że to krople uspokajające są i nalał Bercie. Dodam tylko że te krople to na czystym spirytusie były. Berta walnęła lufę nawet się nie wzdrygła, chłe chłe i po chwili jakby nowy strumień świadomości w nią wstąpił.

Mając jeszcze bardziej rozszerzone nozdrza, tak że swobodnie zmieściłaby się jej szyjka od połóweczki i mogłaby dosłownie dozować sobie wódeczkę do gardła nosem chłe chłe, wyrwała pokurczowi wielki pakunek i rozerwała szybko papier. Oczom wszystkich ukazał się ogromny automat ręczny do foliowania. Berta następnie za pomocą małej zawleczki odpaliła ten automat i wyrwała wieśniakowi worek a kaczkami. Jej ociekające tłuszczem łapska wbrew pozorom były bardzo sprawne i w mgnieniu oka ofoliowała żywcem wszystkie trzy kaczki z worka i kolejno łoiła nimi pokurcza po głowie. Ten jakby znokautowany nawet się nie bronił. W końcu po trzecim ciosie osunął się bezwładnie na podłogę autobusu. Do zapachowej pizzy dokomponował się zapaszek świeżych kaczych flaków i co poniektórzy zaczęli wymiotować, przy czym co szybsi do reklamówek a reszta na podłogę.

Trzech chłopa dopiero po kilku minutach obezwładniło Bertę, przy czym tylko dlatego że jeden był po kursie samoobrony i założył jej podwójnego Nelsona. Jednemu z nich się nie udało i Berta chyba mu kark skręciła bo jakoś zachrzęściło i szybko bardzo osunął się na podłogę koło pokurcza.

Berta w parterze jeszcze pogryzła jednego wieśniaka w białych mokasynach po kostkach odgryzając mu przedtem takie fantazyjne białe dzwoneczki co to połknęła je. I w końcu padła spocona i zasnęła. No to chłopaki ja zafoliowali coby bezpiecznie Pogotowie mogło ją zabrać i od razu w kaftanik odziać.

I kiedy tak foliowali jej rodzina opowiedziała mi przerażającą historię Berty. Otóż Berta od dzieciństwa zajmowała się foliowaniem oskubanych i opalonych kaczek które szły z fermy kaczej na eksport. Berta będąc osobą lekko zaburzoną miała problemy z asymilacją społeczną, ledwo co umiała czytać, pisała fatalnie z błędami. Syn właściciela farmy Artur mu było na imię, od razu wpadł Bercie w oko. Kochała go miłością dziewiczą, niewinną, pierwszą… A ponieważ on jej kompletnie nie dostrzegał wpadła w depresję i po pracy z ręczną foliownicą, zasiadała przed telewizorem. Jadła szajsowe żarcie chipsy, snaki i zapijała to kolami maści wszelakiej. Próbowała gotować ale nie szło jej, jej żarcia nikt nie chciał jeść więc jadła je sama przez co coraz bardziej tyła. Kiedy piękny i inteligentny Artur, zamienił z nią kilka zdań od razu doszedł do wniosku że ona tylko może o serialach, zwłaszcza jak powiedziała że nic tak jej nie poruszyło jak śmierć Hanki w wypadku samochodowym z kartonami…

Kiedy ją przekreślił zaczęła pić. Piła najpierw po pracy, później coraz więcej w domu, jadła piła i tyła. Kole maści wszelakich zastępowały bełty i jabolki. Dodatkowo po przytyciu pociły jej się stopy i całe ciało, miała też poważne problemy gastryczne…

Wszystko skończyło się dla niej tragicznie kiedy pewnego letniego dnia postanowiła strzelić rano kielicha na odwagę. Miała wtedy rzutem na taśmę oświadczyć się Arturowi. Liczyła że może jednak się na niej pozna. A jeśli nie to rzuci fermę. Ale na jej pecha było tego dnia bardzo upalnie a ona nie jednego a kilka na odwagę wzięła. I od tego alkoholu i upału zafoliowała kilkaset kaczek… Wszystkie były żywe i wszystkie z piórami. Mało tego, prosto z taśmociągu kaczki te pojechały ze znakiem jakości do Niemiec…

Jakże zdziwione były niemieckie gospodynie które odruchowo wrzucały do gorącej wody gęsi prosto z worka.. A ten zapaszek, chłe chłe mógłby za kilka pizz zapachowych robić…

Występek ten doprowadził rodziców Artura do bankructwa. I wtedy pojawiła się jego nowa narzeczona sexerka z dawnych PGRów z którą mieli się ku sobie. I właśnie oni odbudowują teraz potęgę fermy i właśnie dziś biorą ślub, a że to ludzie wielkiego serca postanowili Bertę i jej narzeczonego na swój slub zaprosić. A ci kupili im nową foliownicę bo stara od tych piór się zatarła…

A tutaj jak już dojechaliśmy do Solnicy kierowca postanowił spożyć posiłek regeneracyjny, w końcu po tak wyczerpującej podróży należy mu się, a co.

A morał z tej historii jest następujący: w autobusach komunikacji międzymiastowej powinno wprowadzić się wiele zakazów których najważniejszym na dzień dzisiejszy wydają się dwa: zakaz przewozu ręcznych aparatów do foliowania i zakaz spożywania płynu na popęd dla gąsiorów. Jednak zamim pojawi się odpowiednia ustawa kontakt z grubymi spoconymi babami pod gazem może dla was skończyć się zafoliowaniem, czego Wam drodzy czytelnicy nie życzę, chłe chłe.