Dieta Conana Barbarzyńcy

W zasadzie wszyscy razem i każdy z osobna poruszają na moim opiniotwórczym blogu problem mojej nadwagi. Już wielokrotnie miałam o tym napisać, ale ja jestem człowiekiem czynu i w swojej codziennej walce o byt najpierw coś robię a później się reklamuje. Więc powiem Wam wszem i wobec ze jestem na diecie. Tak tak tak, yes yes yes! Od tygodnia.

W zasadzie zaczęło się od jedzenia śniadanio-obiado-kolacji tylko z tym miałam poważy dylemat o jakiej porze to jeść. Więc zdecydowałam że będę losować. Zrobiłam z naklejki od denaturatu trzy losy i napisałam r, p, w. Czyli że rano, południe lub wieczór. Ale w sumie głupio wyszło bo ja najlepiej lubię jeść wieczorem a literka „w” była na tej części naklejki z czaszką więc od razu wiedziałam jaki los wyciągnąć, żeby było „w”. Ale sprawiedliwie przynajmniej było, bo losowałam! I jadłam te swoje śniadanio-obiado-kolacje wieczorem. Na to dwa driny lub pół miski zacierku i da się żyć. Ale nie do końca. Na pełny żołądek driny słabiutkie i faza za niska. Ale za to rano, o kochanieńcy lufa na głodniaka to było to. Kop po minucie i do sklepiku jak się idzie to na niezłej fazie. Nooo. Niestety po kilku dniach weszłam na wagę i zabrakło skali, jakie badziewie teraz produkują z Chin, w dodatku wyleciała bateryjka, bo coś tam pękło. Więc suma summarum przybrałam i zapytałam moją koleżankę i lekarkę Melę Xero korespondencyjnie, co robić. Wypisała mi skierowanie do miejscowej ubojni dla tuczników gdzie są wagi wielogabarytowe i tam dowiedziałam się prawdy.

Postanowiłam coś z tym zrobić. I z pomocą przyszedł mi wujaszek Gugel, który doradził mi spośród wielu wszelakiej maści diet dietę Conana. Tak tak kochani, to nie pomyłka, nie Callana tylko Conana. Conana wojownika lub barbarzyńcy.

Zaczątki tej diety datuje się na lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku kiedy Conan Wojownik i Barbarzyńca zarazem odnosił sukcesy kinowe. Dieta jest bardzo nieskomplikowana czyli w sam raz dla mnie. Polega na codziennym porannym pójściu do lasu lub pobliską łąkę, przycupnięciu na rękach i kolanach w pozycji konika i jedzeniu do woli trawy. Względnie dla zmiany menu poleca się podejście pod najbliższe drzewo (można normalnie) i przyjęcie pozycji twz. wiewiórki trzymającej orzecha, lecz miast orzecha trzymamy drzewo (uwaga nie może być za szerokie, wtedy ewentualnie objąć a nie trzymać). Następnie wysuwamy przednie siekacze i obgryzowujemy korę do woli. Problem pojawia się z osobami które mają braki przednich jedynek, względnie implanty. Wtedy należy wykonać pozycję tzw. odwróconej wiewiórki czyli wejść na drzewo i objąć je schodząc i obgryzowywać dolnymi siekaczami. To nie jest trudne. Natomiast ponieważ jak widzicie to dieta survivalowa, nie ma żadnych ograniczeń co do picia, w tym pić można alkohole wszelakie. Coś w sam raz dla mnie.

Ponieważ u mnie najbliższa łąka nie jest daleko, postanowiłam zacząć natychmiast. Wybrałam pozycję wiewiórki. Byłam już pod niezłym gazem bo to rano było, a jedynki ma się tylko jedne, to znaczy ja mam dwie, ale ma się je tylko raz, to postanowiłam zastosować wariant oszczędzający ząbki moje prześlicznej urody, i gryźć zgodnie z zaleceniami siekaczami dolnymi. I kiedy już tak weszłam na to drzewo, taką średnich rozmiarów topolkę ale za to z piękną korą to musiałam podczas schodzenia przyjąć te pozycję odwróconej wiewiórki no i zaczęłam schodzić głową do dołu. Słabe to drzewko jakieś skrzypiało trząsło się jak nie przymierząjąc osika, i się tak wygięło ze szok. No i jak się tak wygięło to w zasadzie byłam głową przy trawie – zwłaszcza tej dłuższej, to pomyślałam że skorzystam i zaczęłam tę trawę tak szczyptami jak osiołek podgryzać. I wtedy stała się rzecz straszna. Zaszumiało zazgrzytało i spadłam centralnie z głową na ziemię zahaczając o otoczak który tam leżał. No i jedynki obie wybiłam…

Jak doszłam do siebie, a mój tłuszcz zamortyzował ten upadek, to stwierdziłam że mam spuchniętą wargę jak Gołota po walce a jedynek nie ma. Nawet je znalazłam w tej trawie i włożyłam na miejsce ale to nic nie dało, nie chciały wrosnąć. Co robić?? No tego problemu korespondencyjnie rozwiązać się nie da, więc jak stałam pobiegłam do Franka, mojego przyjaciela weterynarza co ma gabinet u nas w piwnicy. Franek już się nie gniewał o to że nazwałam go konowałem jak mnie ostatnio podpalił. Spojrzał z politowaniem i stwierdził że zaradzi. Wyrwał ze ściany gniazdko do prądu białego koloru. Oberwał sam plastik, wziął denko od słoika i kombinerki. Odpalił gaz w swojej kuchence turystycznej, którą używa do podgrzewania obiadów, i trzymając denko kombinerkami nad płomieniem zaczął je podgrzewać. Na denku leżał plastik, który szybko zaczął się topić. Ruchami kolistymi stopił go a w międzyczasie przygotował dwie śrubki od kontaktu. Coś tam pomerdał pomerdał i za chwilę oczom moim prześlicznej urody ukazały się dwa piękne implanty z wystającymi śrubkami. Normalnie moje nowe jedyneczki jak malowane. No ale najgorsze dopiero miło nastąpić, bo trzeba je było wkręcić. Bolało jak diabli, zwłaszcza że u Franka nie ma takich standardów obsługi jak u Walkensztajna, ale dałam radę.

I jak widzicie wszystko dobrze się skończyło. Poza jednym. Ponieważ to gniazdko było od lampki nocnej moje implanty świecą. Na szczęście tylko jak jest ciemno. Nie powiem że mi specjalnie przeszkadza, czasem nawet ułatwia życie jak idę do sklepu koło garaży gdzie wieczorami ciemno jest. Poświecę sobie wystarczy buzię otworzyć. Zawsze mogę powiedzieć że lepiej świecić ząbkami niż głupotą chłe chłe.

A tutaj ja wieczorem – zdjęcie zrobiłam sama nic nie zmieniałam !

A morał z tej historii jest następujący: stosowanie diety może być szkodliwe dla zębów, uważajcie zwłaszcza na jedynki. Niech wasze siekacze będą bezpieczne jak i moje, czego wam życzę, chłe chłe.